Diabeł czyta "Cosmo"

Biorąc na swoje barki ogromny ciężar dramatyczny, reżyser mający za sobą pracę przy niejednym hitowym serialu telewizyjnym łapie kilka srok za ogon i ostatecznie nie mówi nic o niczym.
Dobiegająca trzydziestki Ani na pozór ma wszyściutko: pracę na redakcyjnym etacie, bogatego narzeczonego, talent, urodę i perspektywy; kolejność zupełnie przypadkowa. Tylko jakby brak jej empatii. Co i rusz wyobraża sobie bowiem, jak robi krzywdę komuś z otoczenia i opowiada bez żadnego krygowania się o manipulatorskich sztuczkach, które stosuje, aby dostać to, czego chce. Ale pierwszy kwadrans filmu, sugerujący, że mamy do czynienia z kuzynką Patricka Batemana, jest cokolwiek mylący, bo to nie oprawca, ale ofiara. Ba, Ani sama to słowo wybrała.



Ekstrawagancka, hiperbolizująca fabuła "Najszczęśliwszej dziewczyny na świecie", wywiedziona tyleż z fikcji literackiej, co z prawdziwych doświadczeń autorki powieści, na podstawie której oparto scenariusz, cierpi na identyczną przypadłość, co sam sposób jej narracji – frenetyczne rozedrganie. Dziwnym zastrzeżeniem pod adresem jakiegokolwiek dzieła jest narzekanie na nadmiar zdarzeń, ale entuzjastyczne skakanie od dramatu do jeszcze większego dramatu przeciwskutecznie niweluje napięcie i odbiera tej historii konieczną akurat w tym wypadku wiarygodność, przynajmniej tę intelektualną i emocjonalną. Biorąc na swoje barki ogromny ciężar dramatyczny, Mike Barker mający za sobą pracę przy niejednym hitowym serialu telewizyjnym łapie kilka srok za ogon i ostatecznie nie mówi nic o niczym.

Ani to ocalała ze szkolnej strzelaniny redaktorka pisma kobiecego marząca o przebiciu się do "New York Timesa". Dziewczyna od dawna bierze się za łby z ekscentryczną i apodyktyczną matką, zmaga z traumą seksualnej napaści sprzed lat i w dodatku nie jest pewna, czy kocha przyszłego męża. Choć to trudne i ciekawe tematy, "Najszczęśliwsza dziewczyna na świecie" nie skupia się na żadnym z nich, tkając kuriozalny, niemalże telenowelowy kilim pełen kolorowych nici, z których nie powstaje żaden konkretny obrazek.

Jakby tego nie było dość, zbieg okoliczności goni zbieg okoliczności, i tak: mężem znajomej narzeczonego okazuje się dawny nauczyciel Ani, jej niegdysiejszy kolega ze szkoły dopuszcza się perfidnego szantażu wobec niej, jakiś reżyser chce nakręcić dokument o tragedii z jej udziałem, a w tle toczą się jeszcze codzienne sprawy redakcyjne. To materiał na co najmniej trzy sezony serialu, choć raczej takiego, który skończyłbym oglądać po paru odcinkach. Aż niezręcznie ironizować, kiedy ma się do czynienia z filmem poruszającym podobnie intrygujące i istotne kwestie, ale to Barker mieli je na karykaturalną papkę.



Dlatego prędko "Najszczęśliwsza dziewczyna na świecie" staje się niczym ekranizacja artykułu z kolorowego pisma, dla którego Ani pisze o najlepszych sposobach na fellatio. Trudno nawet powiedzieć, czy film traktuje z szacunkiem sam siebie. Na pierwszy rzut oka chyba nie, bo trudno odbierać inaczej niż z pobłażliwym uśmiechem koślawe komentarze bohaterki z offu, tudzież toporną krytykę (mówiąc nader łaskawie) jednego procenta.

Co więcej, cały film dzieje się w tym samym alternatywnym uniwersum, gdzie osadzone są seriale o znanych i bogatych; gdyby ten scenariusz przekuć na któryś sezon "Plotkary", nikt by pewnie okiem nie mrugnął. Wszystko tu wydaje się sztuczne i przerysowane, dlatego nie sposób uwierzyć opowieści snutej przez Ani, podobnie jak w jej poszukiwania samej siebie. Bo, jak mniemam, o tym film traktuje – o zdefiniowaniu własnego ja, o pozbieraniu się po traumach, o odnalezieniu siły do dalszego funkcjonowania na własnych zasadach, tyle że robi to źle. A może nawet i bardzo źle.

Bo, jako że "Najszczęśliwsza dziewczyna na świecie" rości sobie prawo do bycia filmem społecznie zaangażowanym, zwracającym uwagę na pewien problem, a nawet kilka – bo mowa tu, powtórzmy, i o #metoo, i o powszechnym dostępie do broni – na Barkera z definicji spada pewna odpowiedzialność. Zamiast mocnej wypowiedzi dostaliśmy jednak bezrefleksyjny ersatz składający się z chwytliwych hasełek rodem z plotkarskich portali.
1 10
Moja ocena:
3
Krytyk filmowy i tłumacz literatury. Publikuje regularnie tu i tam, w mediach polskich i zagranicznych, a nieregularnie wszędzie indziej. Czyta komiksy, lubi kino akcji i horrory, tłumaczy rzeczy... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones